Miałem opisać coś zupełnie innego, ale wczoraj zdarzyło się coś, co absolutnie zerwało mi beret i po prostu muszę o tym opowiedzieć. Zaczęło się w… bagnie.
W relacji z doznanego w Malezji olśnienia wspominałem o zniszczeniu mojego ulubionego Panasonic Lumix TZ-25. Dodałem tez, że „na aparat mam tajny plan”. Trochę z tym planem kłamałem – nie miałem pojęcia co zrobię, a aparat był mi bardzo potrzebny – chociażby do bloga. Szkopuł w tym, że w sytuacji, w której byłem (i nadal jestem – ale o tym cicho sza), wydawanie kupy pieniędzy oraz spędzanie tygodni na wyborze nowego absolutnie nie wchodziło w grę. Musiałem spróbować czegoś nowego, ruszyc głową, pomyśleć inaczej.
Pomysł pojawił się po kilku dniach. Idea prosta w zamyśle, trudniejsza w realizacji – poprosić o pomoc producenta mojego wspaniałego byłego aparatu – firmę Panasonic. Poprosić normalnie i z godnością, zero wspominania o blogu i uprawiania żebractwa niszowego pisarczyka („odwiedza mnie 4 tysiace osób miesięcznie, chętnie przyjmę od Państwa Ferrari”). Pogłówkowałem i zrobiłem tak:
- napisałem prostą, szczerą wiadomość opisującą moją sytuację wraz z linkiem do mojego flickera z setkami zdjęć wykonanych nieboszczykiem
- poprosiłem poznaną w Tokio Agatę o przetłumaczenie mi tego tekstu na japoński
- list ładnie wydrukowałem, podpisałem i wysłałem poleconym do Osaki (16 PLN!)
Głupio było mi tak pisać i prosić, głupio było mi szukać wsparcia u Agaty, łyso było mi załączać link do moich nienajdoskonalszych zdjęć. Było głupio, ale zrobiłem to, przemogłem się, wysiliłem, odstałem na poczcie kolejkę i…
Udało się!!!
W środę po południu kurier przywiózł mi przesyłkę z nowiutkim Panasonic Lumix FT4. Jest super! Szczęka opadła mi dodatkowo, gdy przeczytałem otrzymany od Panasonic przeuprzejmy list zwrotny oraz – chyba najbardziej – z faktu, że dobierając model ktoś autentycznie pomyślał – aparat jest wodo-, pyło- i wstrząsoodporny. Wposażony w GPS, wysokościomierz, głebokościomierz, kompas i barometr. Idealny na dżungle, mokradła i wycieczki do Czarnobyla!
Zabawne jest to, że nigdy nie wpadłem, by nabyć właśnie taki – globtrotterski – typ aparatu, a gdy taki dostałem – jestem wniebowzięty.
Jaki z tego morał?
Zawarłem go w tytule, a jeśli masz inny – podziel się nim w komentarzu. Ja idę się jarać aparatem!
p.s. dzisiejszy odcinek Wyzwania Strefa Komfortu 2015 sponsoruje boski Ludovico.
p.p.s. Jeszcze raz Wielkie Podziękowania dla Agaty!