antykruchość w życiu i w biznesie

Nie czytaj i nie komentuj

Jeśli naprawdę nie czujesz, że chcesz i nie uważasz, że napisałem coś ciekawego. Skąd ten apel? Wyjaśniam poniżej!

Jestem blogerem. No dobrze, właściwie to nie uważam się za blogera – do 1000 fanów na Facebooku i 10 000 odwiedzających miesięcznie jeszcze troche mi brakuje. Czasem jednak, szczególnie przed tymi młodszymi, przedstawiam się jako bloger. Z lenistwa. Od razu wiedzą o co chodzi i oszczędzam sobie pytań, które pojawiają się gdy mówię prawdziwą prawdę:

Cześć, jestem Igor, pomagam małym firmom lepiej zarządzać ludźmi i projektami.

Lubię to, pomimo ogromnych ilości zżeranego przez blog czasu. Można się uzależnić – masz to niesamowite uczucie, że inni – zupełnie obcy ludzie – to czytają. A potem jeszcze komentują.

No właśnie. Ostatnio przyjrzałem się bliżej temu, jak korzystam z innych blogów, jak i temu co dzieje się u mnie.

Jak bloger czyta blogi

W moim, wkółko zapełnianym i odchudzanym, czytniku blogów i newsów subskrybuję tylko 30 stron. Tylko? To oznacza, że każda, każdziuteńka rzecz opublikowana na tych stronach znajdzie się dopraszającym się o kliknięcie i zapoznanie się pogrubionym tekstem na stosownej liście w przeglądarce.

Screenshot - 21.01.2015 - 10:58:58

 

Średnio 50-100 artykułów tygodniowo. Krok za krokiem, tydzień za tygodniem i ani się obejrzałem, a czytanie książek i inne dziedziny zaczęły wyraźle kuleć „bo ja to wszystko musiałem przeczytać”. Bo to inni, znani albo znajomi blogerzy, bo trendy, bo newsy. Jeśli coś omijałem, to najczęściej to, co kiedyś przedczytałbym w pierwszej kolejności – coś spoza „branży”, coś co dodałem do czytnika, bo od dawna mnie interesowało. No i żebym tylko czytał, trzeba było jeszcze

Wpis skomentować

Nieważne czy miałem, czy nie miałem do powiedzenia coś istotnego dla dyskusji. Zostawię ślad po sobie – aby bloger widział, a może i ktoś klikając weń trafi do mnie. A jeszcze nie tak dawno, śmiałem się z takich komentujących…

Otrząsnąłem się dzięki Lottcie, która wystosowała do mnie mailowy apel bym nieco zbastował z nachalnym łowieniem czytelników. Chwilę po korespondencji z nią zacząłem się bacznie przyglądać komentarzom pod większością blogów z mojego czytnika. Te same nicki, większość tekstów nic nie wnosząca do tematu, jedynie krzycząca „tu byłem, Tony Halik”. I – co gorsza – sam już (na razie jedną nogą) tkwiłem w tym wszystkim. Gdzie – do diaska – podziała się moja powściągliwość, dystans i minimalizm?

Od dzisiaj koniec! Będę podczytywał, owszem, ale tylko jeśli coś naprawdę mnie zainteresuje. Będę komentował, ale tylko jeśli będę naprawdę miał coś do powiedzenia. Mam też prośbę do Ciebie, rób na tym blogu dokładnie tak samo.

Nie czytaj, jeśli cię nie interesuje, nie komentuj jeśli nie masz nic do powiedzenia.

Bo to bez sensu, wiesz? Życia szkoda – poczytaj lepiej dobrą książkę, albo spróbuj pomedytować.

Poza tym ciężko mi wtedy określić, co wam się naprawdę dobrze czyta i podoba, a gdzie dyskutujecie i czytacie z przyzwyczajenia. Boję się, że czasem te komentarze odstraszają innych, którzy przy ich mniejszej ilości może sami zdecydowaliby się na komentarz (sam praktycznie nigdy nie odzywam się pod postami, gdzie już jest 30 komentarzy z góry na doł mówiących „zgadzam się, świetny post”). Nie musisz dawać znać, że tam jesteś – wiem, że tak. A jeśli naprawdę chcesz zrobić mi przyjemność, to w czasie który zajmowało ci napisane komentarza, podeślij adres mojego bloga jakiejś znajomej osobie.

Deal?

Zdjęcie główne: Patrik Theander
antykruchość w życiu i w biznesie