Nareszcie wakacje – czas relaksu, oderwania od monotonii codzienności i ulic pełnych smutnych ludzi. Chwila! A co z ćwiczeniami, co z dietą? A jak przytyję?!?
Kocham moją ustabilizowaną i pełną warzyw egzystencję, a tu znowu wyjazd. I weź tu człowieku trzymaj formę gniotąc tyłek na amerykańskich autostradach lub dysząc na pustyniach Izraela. Szukałem w sieci, ale mało co okazało się sensowne i jak zwykle musiałem poradzić sobie sam.
Jak nie głodować na wyjeździe?
Zacząłem od… rozregulowania metabolizmu. Regularne, zgodne z zaleceniami jedzenie co 3-4 godziny ma szereg zalet i jedną zasadniczą wadę – działa wyłącznie przy stałym, nielimitowanym i szerokopasmowym dostępie do koryta. Organizm szybko przywyka do dobrobytu regularnego żywienia, a pojawiające się już w piątej godzinie po posiłku ssanie w żołądku i towarzyszący mu ból głowy, szybko się nasilają. Z premedytacją zacząłem więc jeść nieregularnie, czasami częściej, a czasem specjalnie przedłużając przerwy między posiłkami. Stopniowo osiągnąłem wyzwolenie, przydatne nie tylko na wyjazdach – w końcu nie muszę przesuwać terminów randek i spotkań biznesowych „bo pewnie w połowie bardzo zgłodnieje”.
Prócz tego dwa żelazne triki z mojego repertuaru to: primo: spoczywające w plecaku rezerwy płatków, orzechów, białka w proszku wraz z narzędziami do przenoszenia i konsumpcji. Ratuje życie, gdy zjawiasz się o północy in the middle of nowhere, po pięciogodzinnej jeździe busem.
Secundo: znalezienie miejscowej wersji jabłka, czyli taniego, wygodnego w transporcie i spożyciu owocu. w Japonii rządzi khaki, gdzie indziej świetnie sprawdzają się lokalne banany, jako bonus można poznać kogoś podczas ich kupowania.
Jak ćwiczyć na wakacjach i wyjazdach?
Prosta zasada, którą z sukcesem wdrożyłem też po powrocie – jedna krótka i przyjemna forma aktywności każdego dnia. Naturalnie odpuszczałem jeśli wcześniej zdarzyło mi się czołgać 6 godzin przez błoto (chociaż bywało, że joga stawiała mnie wtedy na nogi). Same ćwiczenia to nic wyszukanego:
- bieganie – jeden z ulubionych sposobów na zwiedzanie nowych miejsc, o czym już wielokrotnie pisałem
- joga/pilates/bodyart – miks kilku ćwiczeń rozciągająco-wzmacniających, które albo można ułożyć samemu, albo poprosić o krótki zestaw urlopowy znajomą trenerkę; ma być do wykonania w kwadrans, w każdym miejscu i czasie, nawet na golasa w gorących źródłach
- ćwiczenia siłowe – trzeba potraktować jak świetną zabawę w improwizację i wymyślanie trików zastępujących obciążenie. Od przysiadów i pompek z wyładowanym plecakiem, przez kettlebell swing baniakiem z wodą, po podciąganie się na gzymsach i ryzykowanie wybicia dziury w papierowej japońskiej ścianie podczas pompek w staniu na rękach.
I nie potrzeba żadnego sprzętu. Wystarczyły mi:
- Buty do biegania wzięte zamiast trampek – znakomite chodzenia po mieście i na kilkunastogodzinne loty.
- Mata do jogi – w transporcie genialna do zabezpieczenia wrażliwszych sprzętów w plecaku.
- Elastyczna taśma do ćwiczeń – zajmuje i waży tyle co pomadka do ust, a przy odrobinie kreatywności da się z nią podrobić każde ćwiczenie siłowe. Albo po prostu wprawić w zdumienie ćwiczących tai chi w parku chińczyków.
Wystarczyło ruszyć łbem, a proste skuteczne rozwiązania znalazły się same. Jeśli więc oświadczysz mi, że nie udało ci się trzymać formy z powodu wakacyjnych problemów logistycznych, będzie to oznaczać tylko jedno: tak naprawdę to ci się zwyczajnie nie chciało. I wiesz co? Masz prawo, tylko proszę nie wciskaj mi farmazonów o „obiektywnych trudnościach”.