Tradycyjnie na koniec pobytu, przygotowałem spis obserwacji praktycznych i kulturowych. Poradników dla jadących do Japonii znajdziecie od metra, dlatego starałem się skupiać na kwestiach kluczowych i rzadko wspominanych gdzie indziej. Dowiemy się m.in. jak jeździć metrem za darmo i nie umrzeć z głodu w dzielnicy pełnej jadłodajni, w których wszystko jest po japońsku.
Słowa te zacząłem pisać w Kyoto, które razem z doliną Kiso, ściga się o palmę pierwszeństwa największego zawodu podróży. Samo w sobie jest bardzo interesujące, tyle że… pełne zachodnich turystów. W tokijskiej Akihabarze, albo Onsenie Kusatsu masz sporą szanse być przez długi czas jedynym nie-azjatą w polu widzenia. W Kyoto się to właściwie nie zdarza, co nie pozostaje bez wpływu na zachowanie Japończyków. Tak więc mimo wspaniałych gospodarzy jakoś niechciałbym tam już wracać.
W ten sposób mamy pierwszą, swoją drogą mało oryginalną i dość uniwersalną radę: jeśli chcesz zobaczyć prawdziwą Japonię, odwiedź mniej popularne miejsca. Świątynie i pałace szybko się nudzą, a najwięcej radości dają eksploracje kulturowe, które poza turystycznymi centrami wypadają po prostu lepiej. W Tokio Japończycy kłaniają, krzyczą arigato gozaimaaaas i uśmiechają do nas tak, jak do tubylców, Kyoto nas olewają.
W mniej turystycznej okolicy na pewno przyda się poradnik przetrwania w japońskiej knajpie:
- od wejścia obsługa wrzeszczy irasshaimaseeeeee, to takie „zapraszamy” – nie trzeba nic odpowiadać, wyszczerz się tylko radośnie
- często przed wejściem znajdziesz plastikowe wersje najpopularniejszych w danym miejscu potraw, możesz łatwo zorientować się w co i za ile dają oraz (pro-tip), w przypadku gdy trafisz na knajpę (polecam!) z automatem do zamawiania (wrzucasz monety, wybierasz potrawę i dostajesz kupon), przy potrawach z wystawy znajdziesz mały numerek, który pozwoli ci ją sprawnie znaleźć na automacie
- jeśli nie ma automatu, to po zdobyciu i przestudiowaniu menu musisz popisać się znajomością japońskiego wrzeszcząc sumimaseeen, co oznacza „przepraszam”, inaczej kelner do ciebie nie podejdzie (szczególnie w typowo japońskich miejscach), działa też w metrze: sumimaseeen i ładujesz łokieć w nerki, aby wydostać się na swojej stacji (w tej kolejności)
- kolejne dwa słowa, jakie musisz znać to… udon i soba – to rodzaje makaronu, przy każdej konsumpcji ramenu, będą cie pytali który chcesz
Nie dopytasz się szczegółów u obsługi, bo w Japonii praktycznie nikt nie mówi po angielsku. Jedna na dwadzieścia osób potrafi wydukać kilka podstawowych słów. No i coś, w co nie do końca wierzyłem Michałowi – zapytani na ulicy (czyli nie przykuci do lady w sklepie) o coś po angielsku Japończycy uciekają. Dosłownie. Drobnymi kroczkami oddalają się z miejsca zdarzenia. Ty za to też nie potrzebujesz nic umieć, do podanych wyżej zwrotów dorzuć:
- wakarimaska, wakarimasu, wakarimasen – rozumiesz?, rozumiem, nie rozumiem
- ikimas – iść
- hai, iee – nie, tak
- arigato gozaimas (lub gozaimasta w zależności od nieistotnych dla ciebie niuansów) – dziękuję bardzo
Wszystko wymawiaj z intonacją wnoszącą, a w gozaimaaaas przeciągaj końcówkę Resztę pokaż na migi i będzie gites.
Metro w Tokio – jest wygodne i punktualne, ale zupełnym metrowym nowicjuszom zalecam przyjęcie sporego marginesu na błądzenie. To trzeci poziom wtajemniczenia, po zerowym w Warszawie (jedna linia, wszystko po Polsku), pierwszym w Nowym Jorku (wiele linii, przejścia na wszystkie w ramach jednej stacji), drugim w Berlinie (wiele linii, czasem trzeba zmienić z metra na kolej naziemną i odwrotnie). Tutaj mamy kolej podziemną i naziemną, a wszystko zarządzane przez – zdaje się – cztery różne przedsiębiorstwa. Czasem między stacjami przesiadkowymi trzeba przejść ładnych kilkaset metrów i jeszcze się na nich odnaleźć, co np. na Shinjuku czy Shibuya wcale nie jest takie proste. Najlepiej kupić (tylko na lotnisku!) trzydniowy Tokyo Subway Ticket i poruszać się liniami dwóch firm, które on obsługuje, posiłkując się aplikacją Tokyo Subway Navigation for Tourists (obsługuje tylko linie, które wspiera w/w bilet). Do wyszukiwania połączeń kolejowych niezastąpiona jest za to hyperdia, obie działają offline na urządzeniach mobilnych, co jest krytyczne, bo darmowego WiFi nie uświadczysz prawie nigdzie, z kawiarniami włącznie. Nawet twój telefon może nie działać ze względu na kompletnie inne częstotliwości używane przez lokalnych operatorów.
Pamiętaj, że w razie gdy coś pomylisz i tak możesz jechać za darmo stosując Gaijin Smash, czyli po prostu przechodząc przez bramki „na chama”. Sprawdzone w dwóch podbramkowych sytuacjach. Ach, i na podziemnej stacji kolejowej nie zdziw się słysząc ptaki albo świerszcze – to z głośnika…
Gaijin Smash, czyli zrobienie „po swojemu”, które uchodzi na sucho z racji bycia obcym działa też w ramach szeroko pojętej kultury osobistej. Wystarczy chodzić lewą stroną, na ruchomych schodach ustawiać się karnie z właściwej strony, nie wycierać publicznie nosa i kłaniać się na potęgę, a poza tym radośnie naśladować tubylców. Np. siorbiąc głośno i rozchlapując wokoło ramen. Nawet jeśli zaliczymy poważne faux pas, żaden Japończyk nie da po sobie poznać jak bardzo go zszokowaliście.
Pozytywnie zaskoczą cię sklepy – otwarte cały tydzień do późnych godzin i relatywnie tanie.
Co absolutnie najlepsze – praktycznie nie obserwuje się różnicowania cen w zależności od miejsca sprzedaży. Ta sama woda, kawa w puszcze, czy lemoniada będzie kosztowała tyle samo w lokalnym spożywczaku, większym markecie, dworcowym sklepiku na peronie i dowolnym automacie z napojami. Ba, wpis poleruje właśnie na lotnisku w Osace i tutaj, dawno za wszystkimi kontrolami i sklepami wolnocłowymi też stoi sobie automat z mineralną za 100 jenów (3.5 PLN).
Ostatnią, absolutnie genialną rzeczą są toalety – nie chodzi mi wcale o powszechnie znane podgrzewane deski, rozpływam się nad powszechnością i czystością japońskich wychodków publicznych. I absolutnie wszystkie są za darmo! Bez regularnego zmartwienia – nowy wymiar miejskiej eksploracji!
Podsumowanie? Myślę, że chciałbym zamieszkać tutaj na jakiś czas. Tyle, że wymagałoby to odpowiedzenia sobie na jedno, fundamentalne pytanie: czy w zamian za poczucie absolutnego porządku, bezpieczeństwa i wygody, byłbym w stanie zaakceptować de-facto dyskryminację – traktowanie jako lokalną atrakcję, względnie lekko upośledzonego barbarzyńce? Naprawdę nie wiem. Byłoby to do zaakceptowania dla ciebie?
p.s. chciałem podziękować wszystkim, którzy w przygotowaniach służyli mi radą i pomocą: Michał i Beata J., Michał B. oraz Patrycja, Łukasz P. oraz (zaocznie, bo pewnie tego nie przeczyta) Krzysztofowi Gonciarzowi za jego znakomitą i inspirującą serię filmów z Japonii.
p.p.s. Na zdjęciu tytułowym przygotowuję dodatki do wołowiny kobe (100 PLN za 100 gram), w czasie wspaniałej lekcji gotowania u Taro z Kyoto, z całego serca polecam!