antykruchość w życiu i w biznesie

Lepsza wersja siebie, z Tokio w tle

Sporo ostatnio myślałem nad swoim życiem, wartościami, przyszłością, a przy okazji nad blogiem. Minął rok mojego publicznego dramatopisarstwa. Gdzieś między szlifowaniem stylu, polerowaniem strony i zdobywaniem kolejnych czytelników, myślałem nad formułą tego, co tutaj robię. Zdaje się, że pedałując kilka dni temu w deszczu po bulwarach wiślanych – znalazłem.

Dawno, dawno temu byłem innym człowiekiem. Typowy dwudziestolatek lubiący wypić i zwizytować kluby, by w następnie stać w środku opartym o ścianę i gapić się bezsilnie na kobiety. Nie jeździłem na wakacje, bo spełniałem się w pracy – chciałem zajść wysoko w firmowej hierarchii. Przede wszystkim zaś – gdy napotykałem na jakiś problem – święcie wierzyłem, że przyczyna leży w otaczającym świecie – układom, zawiści ludzkiej i złym losie.

Tokyo, Salon Gier

W końcu zmiana. Dokładne okoliczności – jak w Smoleńsku – nigdy nie będą znane. Podejrzewam, że stało się to po kilkunasto-miesięcznym pobycie w Holandii. Wcale nie z powodu inspiracji inną kulturą, czy stylem życia. Powodem było pójście na dno. Dno zwątpienia i samotności. Wiodłem wygodne życie w wynajętym przez klienta domu z ogrodem, z którego co rano dojeżdżałem do pracy rowerem przez idylliczne miasteczko. W biurze najbliżsi współpracownicy szanowali mnie, cenili i liczyli się z moim zdaniem. Raz na miesiąc latałem na koszt firmy na weekend do Polski, a w międzyczasie zajmowałem się zwiedzaniem Holandii wzdłuż i wszerz oraz chodzeniem na siłownie. No i pieniądze – każdy dzień pobytu to prawie 50 € diety. Całkiem nieźle, jak na 26 letniego szczyla.

Tokyo, Kawaii

28 czerwca 2009 roku wróciłem do Polski. Wróciłem przytłoczony doświadczoną w Holandii samotnością i poczuciem bezsensu życia, jakie prowadziłem. Jałowością cyklu praca – dom – siłownia, urozmaicanego zaliczeniem kolejnego muzeum, kolejnymi kilogramami na sztandze i tysiącem na koncie. Chciałem zmiany, zacząłem eksperymentować w każdej dziedzinie życia. Nie zawsze mądrze, nie zawsze w dobrym stylu, ale coś się powoli ruszyło, a poczucie jałowości ewaporowało.

Tokyo, Udon Soup

Czasem pół-żartem opowiadam, że zwykle spoglądając na siebie sprzed roku, cieszę się, bo widzę duży postęp. Spojrzenie dwa lata wstecz powoduje za to ukrycie twarzy w dłoniach – jak mogłem myśleć i robić takie durne rzeczy… To się nazywa ewolucja! I właśnie nią – stawanie się lepszą wersją siebie – postanowiłem uczynić wiodącym tematem na blogu.

Tokyo, Dziwna Mlodziez

Nie cierpię wtórności, nie chcę kolejnego bloga z relacjami z podróży, inni robią to o wiele lepiej, nie widzę się piszącego jałowe, świetnie sprzedające się teksty z dziedziny damsko-męskiej. Gdzie tkwi mój potencjał? Nie czytam tyle, co Zielona Cytryna, nie jestem niewinny jak Andrzej Tucholski i jego dziewczyna, ani tak pracowity i pozytywny jak Michał Szafrański

Tokyo, Ślub SHinto

Jestem za to – jak mało kto – świadom swoich braków i zdeterminowany by się ich pozbyć. Nie będzie drastycznej zmiany tematyki, po prostu skoncentruję się na pokonywaniu życiowych trudności, niż strzelaniu suchymi faktami i poradami.

Tokyo, w Metrze

Co o tym sądzisz? Naprawdę zależy mi na Twoim zdaniu. Wyrazy uszanowania z Tokio, z którego widoki stały się ilustracją niniejszego wpisu, chociaż powstawał on w samolotach.

antykruchość w życiu i w biznesie