antykruchość w życiu i w biznesie

Stara miłość koroduje

Festiwal Muzyki FIlmowej jest jednym z milijona krakowskich wydarzeń kulturalnych, które co roku zamierzałem odwiedzić , tylko „jakoś nie wychodziło”. Tym razem miało być podobnie, ale bilet wszedł mi w ręce prawie że samodzielnie. “Gladiator” z muzyką na żywo w nowej hali widowiskowej – brzmiało jak niezapomniane przeżycie. No, i było, tylko nie tak, jak się spodziewałem.

Zacząłem od spóźnienia. Ja, stający zawsze okoniem prowadzącym spotkanie, gdy przyjdzie im do głowy pomysł opóźnienia jego rozpoczęcia w oczekiwaniu na spóźnialskich (to karanie tych, co przyszli punktualnie!). Niestety przyzwyczajony do bywania na ultraniszowych wydarzeniach nie wpadłem na to, że wraz ze mną na “Gladiatora” wybiera się kilkanaście tysięcy ludzi…

Swoją drogą nowa hala prezentuje się całkiem nieźle, poza głupią nazwą.

Na półce z płytami soundtracki zajmują przynajmniej połowę miejsca. Zdarza mi się – np. jak w przypadku “Jak wytresować smoka” – znać na pamięć całą ścieżkę dźwiękową zanim w ogóle zobaczę film. Gladiatorowy znam na pamięć, wizyty w filharmonii mi nieobce, zawsze też byłem zdania, że muzyka na żywo brzmi dwa razy lepiej. No, to się srodze zawiodłem! Wszystko, poza partiami wokalnymi było słabsze i bardziej płaskie niż na płycie z 2001 roku. Moment, gdy w otwierającej scenie rusza do ataku kawaleria, zamiast wywołać u mnie tradycyjną wilgoć w spodniach, spowodował niemy jęk zawodu (2 minuta 32 sekunda poniżej).

Całość ratowały partie wokalne, no i po prostu fajnie było spojrzeć od czasu do czasu na scenę, konstatując: “to leci na żywo”. Względnie podziwiać dyrygenta, pana Ludwiga Wicki’ego, że daje rade machać tak rękoma przez dwie i pół godziny!

Ciężko też nie zahaczyć o film, który kilkanaście lat temu katowaliśmy z Darem bez litości dwa razy na tydzień. Dariusz, na fali swej miłości, dokonał nawet w Paincie w pełni profesjonalnej przeróbki fotosu Russela Crowa, wklejając tam skromnie zdjęcie z pierwszego dowodu osobistego.

Człowiek-Gladiator
Parę lasek na czacie uwierzyło mu, że to on! Mi nigdy nie udało się wspiąć na takie wyżyny w dziedzinie retuszu (a jakbym wtedy zyskał na sympatii…).

Krótko mówiąc – „Gladiator” rządził. Spodziewałem się oczywiście, że po takim czasie mogę spojrzeć na niego inaczej, ale aż tak?

Główny bohater krystalicznie idealny aż do śmieszności, a mądry Marek Aureliusz zaskakująco naiwny (z „przywróceniem republiki” na czele). Zupełnie inaczej odebrałem za to Commodusa, najbardziej prawdziwą i ludzką postać w tym filmie. Współczułem targających nim rozterek oraz… zgadzałem się z większością podjętych decyzji. Oczywiście, że przejmując tron musiał zgładzić zarówno Maximusa oraz jego żonę i syna! Po co mu za kilkanaście lat wyrostek w roli mściciela ojca oraz wdowa motająca opozycyjne intrygi? A nasz mądry, dzielny i cnotliwy generał ze swoim pomysłem zbuntowania podległych mu wcześniej jednostek wojskowych, powinien zdawać sobie sprawę do czego to doprowadzi – wojna domowa, osłabienie imperium oraz niezmierzone cierpienia ludu, dla którego dobra – oczywiście, naturalnie – chciał to uczynić.

Starczy. Wniosek pesymistyczny – im więcej przeżyłeś, przeczytałeś i wiesz, tym bardziej jesteś skazany na tzw. “ambitne produkcje” (polecam znakomite, chyba jeszcze obecne w kinach “Czy Noam Chomsky jest wysoki, czy szczęśliwy?”). No chyba, że potrafisz wyłączyć “wątek analityczno-krytyczny” swego płata czołowego – mi udaje się tylko na Batmanie.

Wniosek optymistyczny – filmy i książki można recyklingować, powracając do nich po latach. Niby to samo, a odbiór i wnioski zupełnie inne. A muzyka filmowa na żywo? Byłem, widziałem, powtarzał nie będę.

antykruchość w życiu i w biznesie