Ostatnie wyznanie na temat tego, że wygląd zewnętrzny jednak się liczy nie pojawiło się bez przyczyny. Zainspirowały je dokładne testy najbardziej trendy aplikacji randkowej świata. Tindera używa nowozelandzka snowboardzistka, tylko czekać aż ktoś przyczai tam Silvio Berlusconi. Postanowiłem spróbować i ja!
Dla niewtajemniczonych – Tinder jest aplikacją, którą zainstalować można wyłącznie na tablecie lub smartfonie. Do działania wymaga konta na Facebooku, z którego zaciąga zdjęcia spragnionego wrażeń użytkownika. Możemy (nie musimy) dodać kilka słów opisu oraz dokonać banalnej konfiguracji – płci, przedziału wiekowego oraz maksymalnego dystansu od osób, jakie zaprezentuje nam aplikacja. Tyle.
Szur, szur, chwila dociągnięcie danych o twojej lokalizacji i zaczyna się zabawa. Dostajesz ekran ze zdjęciem osoby spełniającej kryteria płci, wieku i odległości.
Można kliknąć “podoba mi się” (serduszko), “bleee” (krzyżyk), albo kliknąć w zdjęcie i wyświetlić opis, pozostałe zdjęcia oraz listę wspólnych zainteresowań z FB. Całość tak czy tak trzeba zakończyć decyzją: yes or no.
I tyle – potem następny/następna, kolejny/kolejna i tak aż skończą się spełniający kryteria kandydaci. Napisać można tylko jeśli zarówno my, jak i druga strona kliknie serduszko, o czym aplikacja natychmiast radośnie nas informuje.
Proste? Prostackie? Wspaniałe! To absolutnie najlepszy system “randkowy” z jakiego zdarzyło mi się skorzystać. Z jednej strony nie atakują nas niechciane wiadomości, z drugiej nie trzeba się (to zwłaszcza do facetów) naprodukować na darmo, do osób, które i tak raczej nas oleją. Wkurza mnie wszystko, co wiąże się z niepotrzebną stratą czasu, a Tinder to minimalizuje!
Są naturalnie i wady, dokładnie takie same, jak w przypadku każdego innego systemu randkowego. Siara, gdy ktoś przylooka cię w tramwaju, naciągane zdjęcia (pamiętaj – same zdjęcia z góry = gruba!) oraz ludzie szukający tam nie-wiadomo-czego. Wszystko przyjąć należy z dobrodziejstwem inwentarza. Ach, fakt jest jeden specyficzny problem – czasem GPS z nieznanych przyczyn zapamięta jakąś lokalizację i będzie nam uporczywie wyrzucał ludzi stamtąd. Jeśli dostajesz piątego Siergieja z rzędu, może to znaczyć, że Tinder myśli, że nadal jesteś w Medyce po tanie fajki. Wyczyść cache, a jeśli nie pomoże spróbuj odinstalować i zainstalować ponownie aplikację.
Wiem, wiem, nie napisałem najważniejszego – czy można poznać tam kogoś fajnego? Można!
Konkurs bez nagród: zgadnij co kliknąłem pod Joanną i z jakim skutkiem…