Nie narzekałem nigdy na jakieś wielkie problemy z kolanami. Miałem dokładnie takie jak wszyscy – po drugim kilometrze zaczynało ćmić lewe, po czwartym zmieniało je prawe, a po szóstym odzywały się oba na raz. Zgłębiałem tajniki prawidłowej techniki i eksperymentowałem – bez skutku. W końcu skonstatowałem, że tak już po prostu musi być. Otóż wcale nie musi.
Wszystko zmieniła jedna książka, której… wcale nie polecam – „Bieganie bez wysiłku”. Autor – Danny Dreyer – zdecydowanie za dużo miejsca poświęca w niej na łączenie biegania z tai-chi, swobodnym przepływem energii, przekazami z kosmosu i wolnym Tybetem. Na tyle dużo, że przeciętnego czytelnika może odrzucić, nim zdąży dogrzebać się do mięsa.
Jeśli chcesz dowiedzieć się o tej technice więcej, niż w przedstawionym niżej wprowadzeniu – polecam raczej google i youtube.
OK, to jak biegać bez bólu kolan?
Dreyer zaleca przyjrzeć się biegającym dzieciom, a później przeciętnemu dorosłemu – różnica jest uderzająca. Z wiekiem, stresem i chorobami tracimy całą tę lekkość i grację. Aby ją odzyskać spróbuj tak:
1. Wyprostuj się. Patrz przed siebie. Twoja głowa, kręgosłup, kość ogonowa, kolana i kostki powinny tworzyć jedną linię. To będzie wymagało ustawienia miednicy w pozycji neutralnej oraz trzymania postawy m.in. mięśniami brzucha – może zacząć boleć. I to tam, gdzie najmniej się tego spodziewasz.
2. Machaj nogami… do tyłu. Staraj się by kolana były w miarę obok siebie a cały ruch odbywał się „łydkami do tyłu”. Stawiaj stopy pod, albo minimalnie z tyłu, za twoim środkiem ciężkości. Brzmi dziwnie? Spróbuj. Gdy machniesz w tył – noga sama odbije do przodu. Zauważysz też pewnie, że kiedy nie stawiasz przed środkiem masy, biegnie się o wiele lżej. Dlaczego? Bo przestałeś minimalnie, z każdym krokiem hamować samego siebie nieświadomie zapierając się o tę wystawioną do przodu stopę.
3. Staraj się stawiać stopy równolegle i lądować na śródstopiu. Napisałem „staraj się”, bo nie musi być z kątomierzem, ale ze starannością. Dobrze wiesz, o czym mówię.
4. Wyraźnie podnoś stopy. Z resztą jak inaczej masz nimi machać do tyłu? Wyobraź sobie, że przeskakujesz niewidzialną żyłkę rozpiętą na wysokości twoich kostek.
5. Biegnąc nie odpychaj, ani nie odbijaj się od podłoża. Po prostu… podpieraj się śródstopiem i frrrruń. Dąż do kadencji 180, czyli 180 uderzeń stopami o podłoże na minutę – po 90 każdą stopą. Mimo, że pewnie początkowo tempo wyda ci się mordercze, to właśnie w ten sposób, wraz z właściwą techniką minimalizujesz zużycie energii. To działa i pomoże ci w długim terminie. Jak się pilnować? Biegaj do dźwięku metronomu, albo specjalnych składanek.
6. Rozluźnij się. Trzymaj prosto, ale pozwól ciału – w szczególności miednicy i nogom – na swobodne poruszanie się. Dopiero wtedy całość zacznie naprawdę działać (patrz punkt 2 i „odbijanie nogi do przodu”), dopiero wtedy… będzie przyjemnie.
7. Gdy chcesz przyspieszyć nie machaj szybciej nogami, nie machaj bardziej. Po prostu pochyl się do przodu niczym skoczkowie narciarscy – wyłącznie w stawie skokowym. Reszta zrobi się sama – krok wydłuży się tak, aby nadal padać pod – wysunięty teraz do przodu – środek ciężkości. Musisz jedynie utrzymać idealnie prostą pozycję. Skup się szczególnie na głowie, brzuchu i okolicy lędźwi. Gwarantuje nieziemską radochę za pierwszym podejściem – człowiekowi wydaje się, że biegnie się „samo”. Gratuluje, udało ci się wykorzystać do swoich celów grawitację!
Jak zacząć trening techniką chi running?
Jak zawsze – powoli. Ćwicz często, ale nie forsuj się, baw się. 10-20 minut, co drugi dzień będzie świetnym początkiem. Chodzi o to, by nowa technika weszła ci w krew. Na początku skupiaj się tylko na jednym lub dwóch z powyższych punktów (Dreyer nazywa to „punktami skupienia”). Proponuję zacząć opanowywać je w kolejności, w jakiej są podane. Nie baw się w przyspieszanie, póki nie opanujesz pozostałych. Zrób z tego nagrodę.
Biegnąc rób regularnie (np. przy zmianie ścieżki muzycznej) kontrolę twoich punktów skupienia, z czasem dodawaj ich coraz więcej, aż opanujesz wszystkie. Nie martw się, że jeden lub drugi czasem ci ucieknie – zdarza się najlepszym, po prostu przywołuj się regularnie do porządku.
Na koniec – najważniejsze – niech to będzie przyjemne. Rozluźnij się, oddychaj, baw się biegiem, ciesz się nim. Nie dołączaj do grupy zmordowanych, zgiętych w pół i ledwo powłóczących nogami aspirujących biegaczy. Biegaj krótko, ale przyjemnie – dobrze technicznie, z uśmiechem, z fasonem! Pewnego dnia poczujesz to – lekki oddech, stopy kreślą w powietrzy prawie-okręgi, nogi same odbijają z biodra do przodu, by tylko na chwilę dotknąć ziemi, a ty fruniesz. I nic, ale to nic cię nie boli.