Wilno, słoneczny wieczór, zjadłem swoją porcję owsianki i siedzę zadumany nad wydarzeniami ostatniego tygodnia. Nie, nie będzie to (jeszcze) relacja z Litwy. Będzie o tym, że ludzie to różne som.
Dwie doby w Łodzi i dwie w Warszawie spędzone z pozytywnymi, otwartymi osobami, maksymalnie mnie naenergetyzowały. Nie robiłem tam nic specjalnego, poza pracą oraz łażeniem tu i tam. A jednak było świetnie. Od trzech dni jestem na Litwie i mimo niesamowicie ciekawego programu przygotowanego przez gospodarz, siedzę teraz taki troche jakby smutny. Po prostu zdecydowanie nie łapię z nim tej samej fali.
Audi, bogate, bezduszne mieszkanie na nowym osiedlu, bałagan, junk food & papierosy, ciągłe stukanie w smartfona, gadżeciarstwo i jedynie słuszny pogląd na wszytsko. Kontra miejska damka, samodzielnie urządzone poddasze w kamienicy, porządek, owsianka & jogging, feature-phone i medytacja, minimalizm i ciekawość świata.
Jest fajnie, jest miło, ale pomiędzy nami rozciąga się wielka, szklana ściana, o którą szczególnie boleśnie rozbiłem się wracając w piątek z miasta po spędzeniu kilku godzin z poznaną na wilieńskiej free walking tour (absolutnie świetna, polecam!) grupą świetnych, otwartych i różnorodnych ludzi (Szwed-kartograf, Holenderka-literaturoznawca, Litwinka-przewodniczka).
Nie zrozum mnie źle – jest O.K. i jestem wdzięczny za gościnę, zorganizowanie weekendowej wycieczki oraz debaty o stosunkach polsko-litewskich. Niemniej szklana ściana bardzo przeszkadza w pełnym i radosnym korzystaniu z uroków Litwy. Zdziwiło mnie, że aż tak.
A niby takie oczywiste, że ludzie są najważniejsi. Grunt, to wyciągać wnioski. „Uczymy się pomalutku, uczymy się”, jak mawiał Towarzysz Stalin.