Siedze przy drewnianym stoliku przed domkiem w hostelu-kempingu na pustyni 5km od Morza Martwego. Jest już ciemno i – w porównaniu do blisko 40 stopni w dzień – dość chłodno. Kilkanascie metrów w lewo para dyskutuje o czymś po hebrajsku, daleko z prawej, z sekcji namiotowej, dochodzi dźwięk bębnów. Tak więc, panie i panowie, świetna okazja by… cofnąć się o prawie dwadzieścia wieków.
Twierdza w Masadzie nad Morzem Martwym. Spalony słońcem, pokryty ruinami płaskowyż. To izraelskie skrzyżowanie Monte Cassino i Samosierry. Kilkuset osobowa załoga kilka miesięcy broniła się tu przed Rzymianami, by w końcu, po to by nie wpaść w ich ręce, popełnić zbiorowe samobójstwo.
Jestem tu, 1940 lat później. Staję na dole, zadzieram głowę i stawiam się w pozycji rzymskiego legionisty, który miał tu obóz i stąd spoglądał na wzgórze, które jego szalony dowódca postanowił zdobyć.
W palącym słońcu pokonuję 350 metrową różnicę wzniesień. Kolejka linowa jest dla leszczy. Z resztą korzystając z niej nie będę miał okazji poznać naprawdę panujących tu warunków.
Płaskowyż. To stąd żydowscy rebelianci patrzyli na kilka tysięcy obozujących na dole Rzymian. Co czuli? Wiedzieli przecież, że powstanie jest przegrane i są ostatnim broniącym się obozem. Czy rzeczywiście mowa ich przywódcy była tak natchniona, że sami zdecydowali się na odebranie życia. A może część trzeba było przekonać?
Podziw dla obleganych za męstwo. Szacunek dla oblegających za wytrwałość oraz stojącą na najwyższym poziomie myśl wojskową – zdobyć Masadę to nie byle co. I w końcu, z nogami gdzieś na skraju urwiska, refleksja o wieku i kolejach całego narodu izraelskiego. Oni już wtedy, dwadzieścia wieków temu, od ładnego czasu zwali się Żydami. Zostali wtedy rozproszeni, by po tak niewyobrażalnie długim czasie powrócić w to samo miejsce. I teraz, w Masadzie, składają uroczyste przysięgi członkowie izraelskiej armii.
Tytuł, jeśli ktoś jeszcze nie wie, inspirowany bitwą Polaków nad Wizną oraz dedykowanemu jej utworowi 40 to 1.
Informacje praktyczne: z Jerozolimy dostaniesz się wycieczką z biurem, autobusem „pks”, albo wynajętym samochodem (ok 120km, super konfortowa droga, darmowy bardzo wygodny parking). Postaraj być na miejscu najwcześniej, jak to możliwe – unikniesz tłumów oraz najgorszego skwaru. Audioguide nie jest potrzebny – wystarczy świetna mapa i broszusza otrzymywane przy wykupowaniu wstępu. W drodze powrotnej zahacz o darmową (włącznie z parkingiem i koniecznymi po supersłonej wodzie prysznicami) plażę w Ein Gedi. Doczytaj w broszurce z Masady to, czego nie zdążyłeś na miejscu.