Czasem w moich szalonych przedsięwzięciach przychodzą chwile zwątpienia. Bywa, że przytrafia mi się wtedy coś, co błyskawicznie przywraca całą motywację i w ramach premii pozostawiaja „banana” na twarzy. Wspominałem o operacji „Pusta szafa„, oraz przygodach przy sprzedaży wieśniackich jeansów. Wydarzenia sprzed kilku dni przebiły te ostatnie kilkukrotnie. W może mniej śmieszny, ale za to bardziej pozytywny sposób.
Ciuchy sprzedają się kiepsko. Nawet nieużywane i za bezcen. Jeśli jeszcze wziąć pod uwagę ilość idiotów i chamów, z którymi przychodzi ogłoszeniodawcy korespondować (będzie, na pewno będzie o tym wpis), to nic dziwnego, że każdemu może czasem siąść motywacja.
Gdy kilka dni temu odezwała się do mnie kolejna osoba – tym razem w sprawie mojego garnituru z obrony magisterskiej – nie robiłem sobie wielkich nadziei. Początek dość standardowy. Email, email, jeden telefon, drugi w czasie którego okazało się, że pan – tradycyjnie – nie doczytał wymiarów ciucha, które pracowicie wklepałem w treści ogłoszenia. Ostatnia rozmowa zakończona „To ja się może odezwę, jeśli jakoś będę w okolicy, albo coś”. Zdążyłem tylko pomyśleć „I tyle go widzieli”, po czym momentalnie zapomniałem o sprawie. Niesłusznie.
Dwie godziny później telefon. Mija 30 minut i do moich drzwi puka młody chłopak. Jak się okazuje student ostatniego roku studiów inżynierskich. Potrzebuje garnituru na – zgadnijcie – obronę pracy inżynierskiej! Szybka przymiarka, w czasie której wywiązuje się rozmowa – mimochodem wspominam, że to nie jedyna rzecz jaką mam wystawioną. Chłopak wykazuje szczere zainteresowanie ofertą. W międzyczasie okazuje się, że garnitur jest OK, a następnie rozpoczyna się festiwal mierzenia.
Pierwsza koszula, druga, trzecia, szósta; pierwsza para spodni, druga, trzecia szósta; pierwszy t-shirt, drugi, trzeci, szósty… W międzyczasie trochę rozmawiamy, a ja nabieram do „klienta” dużej sympatii. To typ człowieka, który bardzo sobie cenię – niezamożny, ale szczery uczciwy i sympatyczny. W końcu pada ostateczny werdykt – bierze kilkanaście ciuchów. Po kryjomu szczypię się w udo. To nie sen! Szczęśliwy puszczam wszystko po 2,5 sztuka. Ciesze się, że się pozbywam, cieszę się, że trafią do takiej fajnej osoby, cieszę się że się jej przydadzą i cieszę się, że ona się cieszy.
A szafa aktualnie prezentuje się tak. Wyleci jeszcze połowa z tego, co widać.
Zdjęcie główne: źródło.