antykruchość w życiu i w biznesie

Zamiast zwykłym być pozerem, zostań chłopcze performerem

Mam przed oczami fragment „Faktów”, lokalnych wrocławskich wiadomości sprzed mniej-więcej 10 lat. Występował facet, który wodował na Odrze tratwy wypełnione chrustem i podpalał je. Wzrok dziki, na szyi ekscentryczna chusta. Wyznał publiczności, że „bada głębie zjawisk efemerycznych”. Słowem – performer. Przedwczoraj, uczestnicząc w Audio Art Festival 2013, spotkałem chyba jego kolegę.

Opis performance’u „Tres: Blackout #27 – dark and silent concert” brzmiał intrygująco:

„Koncerty Blackout zakładają uważne słuchanie urządzenia mechanicznego produkującego szum, a prezentowane są w pomieszczeniach, gdzie dźwięki te, w zależności od umiejscowienia i natężenia, są stopniowo wyłączane. Koncerty się kończą, kiedy osiągnięty zostanie maksymalny poziom ciszy i ciemności. (…) Podczas procesów stopniowego wyłączania urządzeń i świateł, odkrywamy coraz wyraźniejszy, lepiej definiowalny pejzaż dźwiękowy, za każdym razem mieszczący większą obecność ciszy. Ostatecznym celem tej podróży audio jest ciemność i atmosfera cofania się do ciszy na jej naturalnym poziomie, gdzie jakość słuchania staje się doskonała.”

Prawda, że ciekawe? W rzeczywistości scenariusz wyglądał mniej więcej tak:

  • organizator dość rozwlekle ostrzega nas przed wejściem, że może być niebezpiecznie ze względu na stan wyłączenia zmysłów (fajnie! prawie jak „wariacka kąpiel” Pilota Pirxa, chcę to przeżyć!)
  • kilkanaście minut wszyscy zajmują miejsca
  • kilkuminutowa pogadanka o wyłączeniu komórek i pójściu do toalety, okraszona powtórką o czyhających na nas niebezpieczeństwach
  • następnie, dość nieporadne, wprowadzenie Tresa (starszy gość, z długimi włosami, od razu przywiódł mi na myśl pana od zjawisk efemerycznych)
  • Zaczynamy! Co kilka minut, dramatycznym tonem Tres nakazywał wyłączanie kolejnych urządzeń w muzeum, z wentylacją włącznie
  • Koniec, brawa, do widzenia

Największym przeżyciem tego wieczora były, bolesne dla moich uszu po takim okresie ciszy, głośne brawa sąsiadki po zakończeniu performance’u. De facto nie mam na co narzekać, dostałem przecież dokładnie to, co było w opisie. I teraz zastanawiam się, czy jestem tak wymagający, mam tak silne nerwy, a może na takie wrażenia znieczuliło mnie regularne praktykowanie medytacji? Wolałbym już w każdym razie , aby Tres w ramach bonusu biegał nago i tarzał się w końskim kale. Wtedy poczułbym, że to prawdziwy performance!

A tak… też bym umiał. Właściwie przyszło mi do głowy, że na stare lata mogę zapuścić włosy, sprawić sobie ramoneskę oraz ekscentryczną chustę. Będę… no chociażby przebrany za słonia owijał drzewa na plantach sznurkiem od snopowiązałki. Frajerzy (tacy jak ja) to kupią.

antykruchość w życiu i w biznesie