Dawno, dawno temu, gdy mieszkałem na przedmieściach Wrocławia, podpatrzyłem pewnego dnia u sąsiadów jakąś potrawę, której nie znałem. Zaaferowany i targany dziecięcą zazdrością wyrzuciłem mojej mamie, że „Mama Marka, to robi takie egzotyczne rzeczy, a ty mamo to co?”. Mama najwyraźniej wzięła to sobie do serca, bo jakiś czas później, z pomocą książki „Kuchnia Gruzińska” przygotowała czachobili z gęsi. Czy już się domyślacie jak wdzięczny syn docenił inwencję swej rodzicielki?
Oczywiście, że mi nie smakowało! Jakieś dziwnie (czytaj: nie jak schabowy) doprawione mięso, do tego w sosie, brrr. Co gorsza, zacząłem – przyznaję ze wstydem – robić sobie regularnie z tego czachobili żarty. Stało się dla mnie wręcz symbolem niesmacznego posiłku. Nieważne, że miałem zaledwie kilka lat, byłem małym bucem, mam ochotę skulić się ze wstydu, gdy sobie o tym przypominam.
Popołudnie, sobota 9 XI 2013 A.D. rano, jakieś dwadzieścia pięć lat później. Orientuje się, że za 2 dni Święty Marcin i znienacka strzela mi do głowy pomysł „Uczcijmy świętego Marcina po staropolsku! Zróbmy gęś!”. Traf chce, że synapsy przesyłają impulsy przez mało uczęszczaną część mózgu, co wywołuje z odmętów wspomnienie o czachobili. Hmm… niby na Marcina ma gęś powinna być pieczona, ale w końcu gęś to gęś, czachobili też się nada. W dodatku w ten sposób upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu, dosłownie. Decyzja podjęta, w jakieś 53,5 sekundy.
Gdzie o tej porze mogę kupić gęś? W dodatku, żeby nie jechać przez pół miasta. Alma! Jest przecież na Armii Krajowej. Szybkie szukanie przepisu i weryfikacja składników. To mam, to mam, to mam. Zobaczmy… potrzeba mi głównie: gęsi, estragonu, kolendry i świeżej papryki. Rozpiera mnie radość i duma, jak zwykle kiedy przyjdzie mi do głowy pomysł, po usłyszeniu którego rodzina albo znajomi popukali by się w głowę. Spędzam godzinę na dobieraniu stroju odpowiedniego na pojawienie się w Almie. Szybko ubieram się i wychodzę.
Docieram, spoglądam z wyczekiwaniem w kierunku stoiska mięsnego. Porażka! Zapomniałem, że Alma w Bronowicach jest mała i zapyziała. W sprzedaży piersi kurze i kilka obeschłych szyneczek. Czem prędzej opuszczam ten brzydki i niedobry sklep, zaciągam się jesiennym powietrzem i obmyślam co dalej.
Oczywiście, nie poddam się tak łatwo. Uwielbiam odgrzebywać wspomnienia z dzieciństwa, pewnie wujek będzie wiedział. W kwadrans później mam typy miejsc, gdzie mógłbym znaleźć „mięsistą gęś”. Spóbujemy w tygodniu.
Tak więc, jak dobrze pójdzie, pojawi się relacja z przyrządzania, a jak nieco gorzej to będzie dodatkowa – z uboju.