Są miejsca, w których ląduję raz na jakiś czas. Zastanawiam się wtedy: „to już tyle lat”, względnie „ależ jestem stary”.
Nie trzeba nawet opuszczać miejsca urodzenia, świetnym przykładem jest… dentysta. Regularny przegląd co pół roku i po dziesięciu wizytach kontrolnych można skonstatować, że minęło pięć lat. Człowiek się postarzał, rozmnożył, a dentysta jakby ten sam. Podobnie, jak niektóre miasta.
Słyszałem, że w L. ostatnio wiele się zmieniło. Jednak gdy po wielu, wielu latach znów tam trafiłem i udałem w rejon zwany dzielnicą cudów, specjalnej rewolucji jakoś nie spostrzegłem.
Chodząc tak i oglądając malowniczy obraz nędzy i rozpaczy, popatrzyłem też na siebie, myśląc jak bardzo wiele zmieniło się przez wszystkie te lata moje życie. A tu nic, tak samo, tylko może jeszcze więcej lombardów.
Centra wielkich miast łapią swoje fundusze, korpo-żołnierze swoje naszpikowane bonusami posady i prą do przodu, zostawiając za sobą kolorowe slumsy i rodziny na wsi. Później jedni nie rozumieją drugich, a nawet wstydzą się siebie wzajemnie.
Czy zamierzam do czegoś konkretnego? W żadnym razie. Tak sobie siedzę w wieczór Wszystkich Świętych i nadal podziębiony przeglądam zdjęcia w aparacie.