antykruchość w życiu i w biznesie

„Ida”, czyli sam nie wierzę w to, co piszę.

Podczas swojej krótkiej kariery w Onecie jeden, jedyny raz wygrałem firmowe bilety do kina. Poszczęściło mi się prawdopodobnie dlatego, że nie było chętnych. Polski dramat wojenny „Joanna” – to hasło odstraszyło potencjalne partnerki i do kina udałem się z niezawodnym Tadeuszem. Long story short: po seansie, stojąc na przystanku i oglądając ciemną, zimną i deszczową listopadową noc skonstatowałem, że w porównaniu z „Joanną”, ów widok jest niezwykle optymistyczny i postanowiłem na jakiś czas rozluźnić znajomość z polską kinematografią.

Ostatnio znów flirtujemy. Tydzień temu było całkiem nieźle, choć nieco cukierkowo na „Chce się żyć„, dzisiaj zmierzyłem się z „Idą„.

Tak, więc, nie wiem właściwie jak mam to wyznać. Ale mimo pesymistycznego klimatu, czarno-białych kolorów, „artyzmu” oraz… licznych nagród (to zwykle działa na niekorzyść) po prostu mi się, kurcze podobało.

Co mnie ujęło? Primo – specyficzny, minimalistyczny i kameralny klimat. Secundo – świetne zdjęcia, praktycznie każdy kadr był znakomicie przemyślany i skomponowany. Tertio – „niedosłowność”, czy może raczej nastawienie raczej na symbol, znak i niedomówienie, zamiast epatowanie obrzynaniem głowy albo do wyboru realistyczną sceną gwałtu/porodu/defekacji (niepotrzebne skreślić).

Jeśli komuś zależy wyłącznie na ciekawej i zaskakującej fabule – „Ida” zdecydowanie jest dla niego. W każdej chwili można powiedzieć, co stanie się za pięć, dziesięć i piętnaście minut. Ale, jeśli ktoś miewa, choćby z rzadka nieodpartą potrzebę wgapiania się w księżyc w pełni – warto spróbować.

 

 

antykruchość w życiu i w biznesie