Las Vegas. Dwa wyrazy, a tyle emocji. Zaniepokojona babcia, przebierający nogami znajomi, nawet wypytujący o cel podróży policjant natychmiast pyta „Are you into gambling?”. A ja po prostu chciałem je zobaczyć na własne oczy odkąd, jako mały brzdąc, pierwszy raz zobaczyłem czołówkę „Crime Story„.
W pierwszy wieczór od razu rzuciliśmy się w szpony hazardu. Szybko przepuściłem na automatach fortunę w postaci dwóch dolarów, a na kontynuację zabawy nie bardzo miałem ochotę. Fajnie było usiąść i parę razy pociągnąć za wajchę. Zupełnie jak 25 lat temu, gdy u mojej mamy w pracy, na starym komputerze XT grałem w “Leisure Suit Larry”, o czym z resztą wspominam na pamiątkowym filmie.
Kasyna są gigantyczne, a w każdym setki automatów. Wystarczy chwila nieuwagi i człowiek gubi się pomiędzy niekończącymi się rzędami. Zwłaszcza w miejscach takich, jak Bellagio czy Ceasars Palace.
Nie jest tak łatwo dojść, o co chodzi w tych wszystkich typach zakładów oraz wyników na ekranach. To nie tak, że wrzucasz ćwiartkę, ciągniesz za wajchę i patrzysz co wypadnie na trzech kolumnach. Możną zawrzeć różne rodzaje zakładów, a w kombinacjach czasem może liczyć się to, co pojawia się poza najważniejszym, środkowym rzędem. W dodatku praktycznie każdy rząd maszyn jest inny – nazwa, symbole, kombinacje, typy zakładów. W poradniku na WikiHow wyglądało to relatywnie prosto, na żywo takie nie jest. Mam niejasne przeczucie, że większość ze spędzających czas na stołkach przed automatami osób, też nie do końca rozumie zasady gry.
Ach, i faktycznie są darmowe drinki! Niedługo po tym jak siądziesz do automatu, pojawi się kelnerka, by zapytać na co masz ochotę. Gdy przyniesie zamówienie, daj jej 5 USD napiwku, następnym razem pojawi się o wiele szybciej. Dla domorosłych alkoholików to najtańszy i najszybszy sposób na upicie się w USA na mieście.
Poza przepuszczeniem wszytskiego w pierwszym napotkanym kasynie można też iść po prostu na spacer. Na przykład obejrzeć słynny pokaz fontann przed Bellagio. Po pierwszych sekundach jestem zachwycony i czekam na więcej. Niestety „więcej” nie ma. Przez resztę pokazu, do rzewnej piosenki strumienie wody gibają się więc bez większych zmian w różne strony. W Vegas nie stopniuje się napięcia, bo klient i tak po pięciu sekundach pójdzie dalej.
Strip, czyli główny deptak. Tłum ludzi, przy krawężnikach pełno przebierańców, z którymi można zrobić sobie zdjęcie np. sobowtór Alana z „Kac Vegas”.
Wolne miejsca przy krawężnikach okupują Azjaci różnej płci i wieku. Poza niskim wzrostem charakteryzuje ich, co dosłownie uderza uważnego obserwatora – błędny, niewidzący wzrok. Specyficznym gestem uderzają jedną wizytówką w trzymany w drugiej dłoni pęk pozostałych. To naganiacze wszelkich usług typu escorts, czyli po prostu prostytutek. Podobno dostają grosze, podobno w większości nie znają angielskiego.
W każdej chwili możemy wejść do jakiegoś kasyna lub centrum handlowego. Wszędzie właściwie to samo. Odpustowe dekoracje i labirynty jednorękich bandytów. Czasem dla odmiany – jak w „Planet Hollywood” spotkamy dodatek w postaci tancerek go-go na platformach między stołami do ruletki i pokera oraz w okolicach automatów z wysokimi stawkami.
Tu i ówdzie słychać muzykę. Obecnie Vegas stoi w dużej mierze klubami, a zarobki DJ-ów sięgają sum rzędu stu i więcej tysięcy dolarów za noc. Kobiety żywcem z billboardów, faceci wyglądający jak chodzące świnki-skarbonki. Wejście jedyne 50 USD, najtańszy drink 15 $. Zapraszają i nas, oferują darmowe wejście. Coś mi się nie chce wierzyć, poza tym nie sądzę bym się w takim miejscu odnalazł. Zaraz bym kogoś wyśmiał i by mnie wyrzucili.
Można się chyba domyślić, że Las Vegas mnie nie zachwyciło. Z resztą to mało powiedziane. Wydało mi się wieśniackie i odpustowe w najgorszym tych słów wydaniu. Nie wszystko, ostatni spędzony tam wieczór pozwolił nieco zredukować ilość punktów ujemnych, o czym opowiem w drugiej części relacji.