antykruchość w życiu i w biznesie

Jak zawiódł mnie Tomasz Stańko.

Ostatnio to jakaś epidemia, dosłownie nie zdarzyło się, aby impreza, którą odwiedziłem zaczęła się o czasie. Tydzień temu marzł mi tyłek, podczas niemal czterdziestu minut oczekiwania na rozpoczęcie (skądinąd bardzo dobrego) koncertu PANTHA DU PRINCE & THE BELL LABORATORY w ramach Unsound Festival. Trepcząc wczoraj na Stańkę żywiłem nieśmiałą nadzieję, że to przecież nie zjazd hipsterów, jak na Unsound, że będzie lepiej. Nic z tego, sromotny zawód, dwadzieścia minut obsuwy.

Tak więc Tomasz Stańko New York Quartet zawiódł mnie na całej linii. Później nadrobił, z nawiązką.

Nawet jeśli byłem (bo co z moim Zen…) zły na spóźnienie, to pierwsze dźwięki trąbki sprawiły, że – niczym maltretowana żona – szybko wybaczyłem. Stańkę wałkowałem dotychczas jedynie w formie nagrań, ale jazz na żywo to coś zupełnie wyjątkowego.

Jasne, wszystko brzmi lepiej w ten sposób, ale tu jest jednak coś więcej. Duch improwizacji, nieprzewidywalności i wrażenie, że to, co dzieje się na scenie jest w pewien sposób wyjątkowe i niepowtarzalne. Półtorej godziny minęło błyskawicznie, po prostu odpłynąłem łapiąc się tylko co i raz, że wraz z perkusistą improwizuję uderzając w uda, albo akompaniuje fortepianowi maltretując swoje przedramię. Też tak macie?

No właśnie… perkusista, fortepian. Kurcze, panowie byli naprawdę i bez wazeliny świetni, z solówkami, wzbudzającymi szczery aplauz całej widowni i znakomitym zgraniem. I co z tego, skoro są New York Quartet i każdy zapamięta tylko Tomasza S. Ciekawy nazwisk pozostałych, musiałem je właśnie pracowicie wygrzebać ze strony Klubu Studio. Ciekawe ilu z nich cierpi na syndrom kontrabasisty.

Swoją drogą, jeszcze wracając do niezbornego gibania się w takt (lub czasem, jak to w jazzie, nietakt) muzyki, zaobserwowałem, że Tomasz S. też tak ma. Za to i za grę wybacze mu to spóźnienie, a nawet fatalny angielski. ;-)

antykruchość w życiu i w biznesie