Stoimy w zakręconej kolejce, w końcu dostajemy się do okienka. Mocno już starszy Customs and Border Protection Officer bez mrugnięcia okiem przepuszcza Bartka, a mnie oczywiście kieruje prosto na further inspection.
Poważny funkcjonariusz prowadzi mnie do specjalnej strefy w hali bagażowej. Mam czekać na dalsze instrukcje. Po kilku minutach oraz dostrzeżeniu z oddali mojego plecaka leżącego samotnie na luggage belt, postanowiłem jednak podejść i grzecznie zasugerować, że jeśli mają mnie trzepać, to właściwie można by pójść już po tę torbę i rozpocząć cały proces. Hosanna! Przyznali mi rację!
Wkrótce miałem w ręku torbę, a obok przydzielonego mi oficera służby celnej, tym razem gość w typie Ramona Prado z trzeciej serii Dextera. Znów grzeczna rozmowa, z każdą chwilą coraz bardziej miła i przyjazna. Pytania podobne jak we Frankfurcie, choć miejscami bardziej szczegółowe. W końcu przeszukanie bagażu. Lekki stres (nie przyznałem się do tuńczyka!), chwila rozmowy o składzie fasoli w puszce i tym, czemu sam chleb nie wystarczy mi za posiłek i dostaję upragnione:
You’re good.
Gwoli wyjaśnienia: wwożenie do USA jedzenia obwarowane jest wieloma ostrymi przepisami, które postanowiłem delikatnie nagiąć, aby pierwszą rzeczą po przybyciu na kwaterę w NY nie było zastanawianie się skąd wziąć coś do żarcia.
Chwila cierpliwości i dostaję z powrotem paszport z gustowną pieczątką, życzenia miłego pobytu i powodzenia w łapaniu samolotu, na który boarding rozpoczął się właśnie w tym momencie.
Właśnie. Szybko znajduję Bartka, od którego usiłuje wyciągnąć numer naszego gate’a, na co on stwierdza, że samolot nam już uciekł. Powinniśmy szukać stanowiska United Airlines i tam rozmawiać co dalej.
Przez jakieś 3 minuty, chyba jeszcze zamroczony nadmiarem przygód, daję się prowadzić w kierunku, w którym ma się owo stanowisko znajdować. Szybko jednak staję okoniem i przejmuję inicjatywę zadając ważne pytanie:
Czemu właściwie mamy kombinować z następnym lotem, skoro na nasz boarding zaczął się 5 minut temu i wcale nie jest powiedziane znaczy, że na niego nie zdążymy?
Po odpowiedzi “właściwie to nie wiem”, stwierdziłem tylko “idziemy”, po czym szybkim krokiem udałem się w stosownym kierunku. Trochę potruchtałem trochę poszedłem szybkim krokiem, potem zaświeciłem oczami do obsługi security check. W rezultacie ja zdążyłem, natomiast Bartek, który postanowił iść dostojnie i nie przyspieszać kroku został, ku mojemu zaskoczeniu (cały czas siedząc w samolocie spodziewałem się, że zaraz wejdzie) w Bostonie…
Właśnie siedzę na Newark i czekam. Ma przylecieć za godzinę. Zastanawiam się tylko co nas czeka podczas podróży metrem.
[Dopisek Igora, który już wie, co było później: i dobrze, że się zastanawiałeś!]