Tak więc, po dzisiejszym dniu, mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić: mieszkamy w getcie. Na dodatek (określenie „wisienka na torcie” chyba nie jest tutaj na miejscu) wyczytałem radośnie, że Nowy Orlean jest w ścisłej, wyśrubowanej czołówce, jeśli chodzi o statystyki morderstw w USA. Współlokator Alex pocieszył nas, że jesteśmy biali i do tego jeszcze innostrańcy – nie powinni więc nas tu ruszyć. Lokalsi nie lubią kłopotów, a naszą śmiercią tutejsza policja mogła by się akurat (dla odmiany) zainteresować. Ale po kolei.
Poranek rozpoczynam od rozejrzenia się po naszej kwaterze od wewnątrz i z zewnątrz. No, to się nazywa hardcore!
Ruszamy w kierunku ulicy Royal i dzielnicy francuskiej. Namawiam opierającego się Bartka na zboczenie w kilka mniejszych uliczek. Naszym oczom ukazuje się (urokliwy i kolorowy) obraz nędzy i rozpaczy. Podobno przed Katriną było tu lepiej. Być może.
Jest za to bardzo miło i przyjaźnie, żadnych kłopotów. Siedzący masowo na gankach mieszkańcy przyglądają się nam i witają skinieniem głowy i miłym słowem.
Wchodzimy do baru – to zdecydowanie najbardziej ekstremalne i “lokalne” miejsce, jakie dotychczas odwiedziliśmy. Bart zamawia hamburgera i dostaje dwa potężnie nafaszerowane porcje zapieczonej z kotletem i dodatkami bagietki. Pomagam mu w uporaniu się z ogromną porcją. Chwilę po konsumpcji zaczynam zastanawiać się, jak zniesie to mój żołądek. Całość kończy się szczęśliwie i dopiero później orientuje się, że obcowaliśmy tam z lokalnym specjałem kulinarnym “po’ boy”, czyli zapiekaną z różnościami (burger, krewetki, ryby) bagietką.
Pozostając w kulinarnych klimatach muszę wspomnieć o zjedzonych w drodze powrotnej “Snow Balls”. To tutejszy specjał na ochłodę. Specjalna maszyna generuje śnieg, który jest ubijany w kubku, a kolejne warstwy zalewane są syropem o wybranym przez klienta smaku. Orzeźwiające i relatywnie mało kaloryczne, może by to sprowadzić do Polski i sprzedawać hipsterom za 30 PLN kubek? Po drodze, już bardzo niedaleko kwatery, zagaduje nas miejscowa (czytaj: czarna i biednie wyglądająca) dziewczyna, pytając gdzie nabyliśmy “sno’ balls”. Faktycznie wszyscy to tutaj jedzą!
Z pewnością zauważyliście zgrabny przeskok do „w drodze powrotnej”. Nie chcąc mieszać tematów o „francuskim” Nowym Orleanie napiszę zupełnie osobno, za chwilę. A wracając jeszcze raz do nowoorleańskiego getta: za dnia jest to niesamowicie atrakcyjne, malownicze i przyjazne(!) miejsce. W nocy… no, w nocy to nawet ja, z moimi pomysłami-kamikaze, bałem się tam przespacerować.