Żegnamy Miami, gdzie parno i duszno, gdzie na ulicach rosną palmy, spod nóg uciekają jaszczurki, a kasjerki w markecie mówią do klienta po hiszpańsku. Miasto, w który po ulicach chodzą kobiety 9/10 i w którym nigdy nie jest cicho, bo ciszę zawsze zagłusza szum zainstalowanej dosłownie wszędzie klimatyzacji.
Wypełnioną atrakcjami w postaci meczu i Everglades niedzielę zakończyłem w swoim specyficznym stylu. Odbyłem spacer po Ocean Drive i okolicznych zaułkach z sączącym się do ucha soundtrackiem z “Dextera”.
Tonight’s the night. And it’s going to happen again and again. Has to happen. Nice night. Miami is a great town. I love the cuban food, pork sandwhiches, my favourite. But I’m hungry for something different now.
A dziś? Trochę plażowania i pierwsza w życiu kąpiel w oceanie (ciepły!). Najfajniejsze były jednak odwiedziny w… pralni samoobsługowej. Czyli kolejny z punktów na liście “doświadczenia typowe dla amerykańskiej kultury znanej mi z filmów”. Oczywiście wprawiałem lokalsów w zdziwienie, a Barta w zakłopotanie ciesząc się jak idiota i robiąc sobie zdjęcia. Dziwni jacyś, przecież chyba każdy marzy o focie w amerykańskiej pralni.
Doszedłem też do przekonania, że nie przywiozę z USA żadnych dżinsów. Gdybym był mały i gruby – bez problemu. Dziś nawiedziłem kolejny już sklep, w którym nie znalazłem ani jednej pary w rozmiarze 32/34, 32/32 mnóstwo, dłuższych nie wynaleźli. T-shirty też jakieś takie słabe. Bart za to ma już powoli problemy z miejscem w walizce. Na otarcie łez zakupiłem – ja, który zawsze śmiał się z takich gadżetów – mały, przenośny statyw. Wszystko na skutek doświadczeń z czołganiem się po ziemi i stawianiem aparatu na śmietnikach przy Kapitolu.
Wracając jeszcze do pralni. Dzięki niej nabywamy właśnie ciekawego doświadczenia – po wyjęciu z suszarki dosłownie 4 ciuchy były lekko wilgotne i nie chciało mi się wstawiać ich na kolejny cykl. Powiesiliśmy je, wraz z ręcznikami plażowymi na kwaterze w przekonaniu, że do wieczora spokojnie wyschną. Po powrocie okazało się, że wszystko jest… bardziej mokre, niż było. Takie doświadczenia pozwalają mi spojrzeć z nowej perspektywy na trudy wypraw odkrywczych w tropikalnym klimacie.
A nasze ciuchy? Bart wykazał się zmysłem racjonalizatorsko-konstruktorskim i zaprzągł do pracy suszarkę do włosów oraz instalację z krzesła i jeszcze kilku innych rzeczy. Działa znakomicie, ale i tak jakby wolno. W tej chwili (północ) suszenie trwa nadal, a pobudka jutro o 6:15. O 7 ruszamy w kierunku przylądka Canaveral!